Golf 7R – najlepszy samochód na świecie – podsumowanie testu długodystansowego

Stało się, blisko rok po rozstaniu, po wspólnych 3,5 roku zebrałem się, aby otrzeć łzę, otrząsnąć się ze smutku i napisać o moim byłym daily. Świetnym jeździdle. Potraktujcie to jak test długodystansowy, dawno takiego tutaj nie było – oto podsumowanie wspólnych 70 tysięcy km z Golfem 7R!

Historia zakupu tego pojazdu była dość szybka. Po sprzedaży genialnej w zakrętach Fiesty (ale jednak średniej na trasy z racji gabarytów i niskiej mocy) chwilę się zastanawiałem nad następcą. Z miłości do marki i Fordowskich zawieszeń pojechałem oglądać nawet jednego jak się potem okazało strasznie polepionego Focusa ST. Na powrocie rozpaczliwie próbowałem odgrzać temat innego hatcha i gdybym się nie spóźnił to może bym został szczęśliwym posiadaczem Audi S1 (z deszczu pod rynnę ale mi się podobało :D). Ostatecznie chwila przeglądania możliwości i ostateczny wybór jednak padł na Golfa siódmej generacji w wersji R. Tak naprawdę podobał mi się ten samochód od premiery i jak dziś pamiętam te bilboardy chwalące się, że przecież poniżej 5 sekund do setki. Kolejnym argumentem był fakt, że mój kolega posiadający samochód w niemalże idealnej konfiguracji zgodził się mi go sprzedać. Przypomniałem sobie wtedy, że nawet po jego odbiorze samochodu z salonu bąknąłem mu, że jest idealny i chętnie go od niego odkupię jak tylko się znudzi. Zaczęliśmy zatem temat podgrzewać. Transakcja polegać miała na przejęciu leasingu, więc forma niemalże idealna. W końcu z przyczyn biznesowych się rozmyślił zostawiając mnie z dużą dziurą w sercu i mniejszym buforem czasowym na zorganizowanie sobie pojazdu. Mogłem szukać od nowa, wyważać otwarte drzwi ale stwierdziłem – kurczę to nie jest niemożliwe, żeby znaleźć takiego Golfa w odpowiadającym mi wyposażeniu. Zatem nastawiłem się typowo na szukanie 7R w pięciodrzwiowym nadwoziu, w kolorze Lapiz Blue, w stu procentach seryjnego, z dużą Navi i opcjonalnym nagłośnieniem Dynaudio.

Czemu tak? Golf 7R ogólnie uchodzi za najnudniejszego, ale zarazem za jednego z najrozsądniejszych i najbardziej skutecznych hot hatchy. Nawet nie uchodzi, on taki jest. Poprawny do bólu, „diabelsko” szybki i odnajduje się w każdych warunkach. W efekcie stał się dość popularny. I dlatego też pasował mi do moich potrzeb. Duża ilość kilometrów sprawiały, że tą nudę i przewidywalność człowiek mógł docenić. Wizualnie samochód nie wyróżnia się niczym szczególnym poza dużą felgą, innymi lampami, zderzakami i czterema końcówkami wydechu. Oprócz tego wygląda „prawie” jak zwykły Golf 1,4 TSI. Zupełnie inna sytuacja niż w przypadku Hondy CTR czy Focusa RS, gdzie spojler dotyka nieba a samochód z każdej strony krzyczy, że lubi łobuzować, ale w sumie na trasie nie jest przydatny, bo na baku zrobisz 113 km i jak wjedziesz w dziurę odpadnie Ci głowa. Ponadto taki Golfik jest obiektem westchnień tunerów. Dzięki napędowi na cztery koła narzucanie większych mocy na koła nie jest problemem i da się taki potencjał wykorzystać na drodze. Silnik seryjnie generuje 300 KM z dwóch litrów pojemności, a mniejszymi lub większymi zmianami można śmiało przekraczać 400, 450, a nawet kilkurazowo 500 bez otwierania silnika. Znaczy się do pierwszego razu. Zazwyczaj napęd był sprzęgnięty ze skrzynią DSG, która była najlepszym wyborem przy zakupie tego samochodu i też nic dziwnego. Ten samochód to idealne daily, a w daily bez sensu męczyć się z el manuelem. Szukając samochodu mocno biłem się z myślami czy zaryzykować przy moich przebiegach samochód po modyfikacjach. Ostatecznie zdecydowałem, że seryjny będzie w sam raz – przecież nic nie stoi na przeszkodzie, aby samemu według własnego widzimisię zmodyfikować sobie ten cudowny pojazd. No, a jak historia pokazała, przez 3 lata myślałem o tych modyfikacjach i im dalej w las tym mniej miałem na nie ochotę.

Kilka dni intensywnych poszukiwań i udało się znaleźć pasujący samochód. Pojechaliśmy po niego, z moim ziomeczkiem Golfiarzem (tak właśnie tym, który był wspomniany wcześniej) aż do Iławy. Ładny, niebieski, od pierwszego właściciela – niby aż 100 000 km przebiegu po 4 latach użytkowania, ale według zapewnień właściciela głównie na trasie. Samochód absolutnie seryjny, więc kolejny mocny argument za nim. Serwisowany do końca w ASO, znana i udokumentowana historia serwisowa. Kluczowe – absolutny bezwypadek. W swojej specyfikacji opiewającej na 191 tysięcy w 2016 roku miał praktycznie wszystko co tylko potrzebowałem. Tak, w 2016 roku dało się skonfigurować Golfa na blisko 200 tysięcy złotych. A oto dlaczego: ACC czyli aktywny tempomat, podgrzewane stołki, koniecznie 5 drzwi, koniecznie DSG, koniecznie niebieski, koniecznie z dużym ekranem Discovery Pro, koniecznie DCC (adaptacyjny zawias). Na deser do wyboru panorama albo Dynaudio, w przypadku tego egzemplarza okazało się, że ma lepsze audio i to była praktycznie jedna jedyna różnica względem samochodu mojego kolegi. W jego pojeździe była skrzypiąca panorama, a u mnie pięknie mruczące audio z wyższej golfowej półki czyli odrobinę lepiej niż JBL położony na desce rozdzielczej <3

Samochód ostatecznie kupiłem i zacząłem się nim cieszyć. Idea była, aby służył mi jako daily. Sprawdził się znakomicie. Praktycznie bezawaryjnie pokonał ze mną ponad 70 000 km. Jedyna poważniejsza awaria, to coś co wyszło zaraz po zakupie – łożysko w skrzyni biegów. Szybka rewizja, rozbiórka i remont w Teo Motors i samochód był jak nowy. Jeśli ktoś Wam powie, że seryjne Golfy są naprawdę tanie w obsłudze to pewnie za dużo się nie pomyli. W moim przypadku poza skrzynią – jedyne rzeczy które robiłem to zmiany oleju, spawanie felg, wymiany opon i zestawów hamulcowych (z tymi hamulcami też miałem swoich przebojów, na koniec skończyłem na żółtych klockach EBC i to był chyba najlepszy wybór). Dopiero po trzech latach przyszła pierwsza rzecz, którą można skategoryzować jako usterkę – trochę zużył się silniczek do sterowania zaworem waste-gate. W efekcie mocy z dołu było trochę mniej i co jakiś czas zaświecała się kontrolka EPC. Oprócz tego wymieniłem łożyska z tyłu, bo cosik szumiały. Golf faktycznie sprawiał wrażenie jakby nadal chciał pokonywać kolejne kilometry. Wyglądał nadal też dość spoko dzięki detailingowi i zabezpieczeniu w Cars Lab. Przy odbiorze niestety był lakierniczo zaniedbany i to była jego jedyna wada (kupowałem brudne auto i po pierwszym myciu wyszło jaka degryngolada xD) ale na szczęście udało się zrobić z nim cuda.

Skuteczność to jego drugie imię i naprawdę uważam, że na moje potrzeby Golf był idealnym wyborem

Jeśli chodzi o użytkowanie – to co najbardziej ceniłem w tym aucie to uniwersalność. Taki był mój cel, z racji wielu tras i podróży, aby samochód przejeżdżał na baku chociażby 400-450 km w dobrym tempie, potrafił poradzić sobie na drogach powiatowych (tutaj nieocenione DCC, mimo 19 calowych felg) i dać odrobinę emocji na krętych drogach. Ale taką odrobinę, naprawdę nie szukajcie tutaj rewelacji albo emocji jak w E36. Emocje są jak na grzybobraniu, tylko truchtem. Pod każdym względem był absolutnie dobry. Skuteczność to jego drugie imię i naprawdę uważam, że na moje potrzeby Golf był idealnym wyborem. Napęd na 4 zabierał odrobiny radości z jazdy w zakrętach i sprintach 100-200 – od pewnych prędkości samochód zdawał być się dość wolny, ale dawał o sobie znać na każdej nawierzchni o nieidealnej przyczepności, bo najnormalniej w świecie Rka radziła sobie znakomicie i zawsze nabierała prędkości. Dzięki dobrym oponom również skutecznie zmieniała kierunek jazdy, ale nie ma co oczekiwać po tym aucie performance takiego jak chociażby rywale z napędem na przód. Tutaj odrobinę większa masa była odczuwalna. Golf jest samochodem uniwersalnym do przemieszczania się i daje przy tym odpowiednią przyjemność. Właśnie za sprawą Golfa i Audi S3 8L, które pewnie niektórzy z Was pamiętają zakochałem się w czteronapędowych hot hatchach w kontekście jazdy na co dzień. Są bezbłędne. Magię tracą na torze i w zakrętach, ale jeśli nie planujecie się ścigać to poradzą sobie ponad przeciętnie, a nic więcej nie potrzeba do szczęścia. Miałem niezły zgryz z tym co następne ale z pomocą przyszła inna marka z koncernu z dużo większym gabarytem, mocą i pojemnością😊

Akustycznie od początku tragedii nie było. Rozważałem w pewnym momencie wydech, ale szkoda było mi na takie luksusy pieniędzy, bo z tego zawsze robi się lawina wydatków. Szczególnie, że wtedy warto zrobić DP, do tego softa i samochód mógłby stracić na swoich walorach do codziennego użytkowania w trasie i na bezawaryjności, a tego się bałem najbardziej. Ostatecznie Golfik odpowiednio traktowany poprawił się w tym zakresie. Drobne wypalenie wydechu poskutkowało dużo chętniejszym gadaniem i nawet popcorn w trybie S na schodzeniu z obrotów był na zewnątrz wyraźnie słyszalny. Kilka razy posłuchałem Golfa z zewnątrz i byłem naprawdę mile zaskoczony jak seryjne auto może sobie miło gdakać. Jeżdżąc wieczorami, lub dla przyjemności przerzucałem go sobie w tryb Sport, aby otworzyć wydech. Zrzucalem skrzynię w manual i bawiłem się manetkami. Po pół roku użytkowania dorzuciłem manetki Leyo od LowRide, które były najlepszym dodatkiem jaki mógł zagościć w kabinie. Świetne czucie pod palcami i mega przyjemność podczas bicia biegów. A de facto to było czymś co dzięki szybkości skrzyni i eleganckim bąkom z wydechu robiłem dość często. Jeśli chodzi o dźwięki dodam, że praktycznie cała egzystencja samochodu w moich rękach była w trybie Indyvidual – wszystko na Sport i jedynie dźwięki w kabinie wyłączone w tryb Eco. Pozwoliło mi to pozbyć się buczenia w kabinie generowanego przez głośniki. Każdy domyślny tryb – Comfort, Normal, Race niestety miał predefiniowane te dźwięki. Pozbycie się tego poprzez ustawienie swojego trybu z dźwiękiem w trybie Eco to była najlepsza decyzja. W ten sposób przejechałem dziesiątki tysięcy km i faktycznie słyszałem wydech samochodu a nie tylko zasrane głośniki. Tak powinno być już seryjnie, no cóż.

Jeśli chodzi o spalanie to samochód prowokował do szybszej jazdy nie tylko z powodu większej mocy i potencjału czy dźwięków przy przebijaniu biegów. Po prostu były bardzo małe różnice pomiędzy spokojną jazdą a mocniejszym traktowaniem. Dla przykładu jazda 140 km/h na autostradzie z równą prędkością to dość wysokie spalanie – 10,5-11 litrów. 160 to 11,5 litra. 180 to 12, a 200 z dużym plusem mieściło się w 14-15. Przy tak małych różnicach, aż kusiło żeby być szybciej w domu. Za każdym razem podróż wspomagały bardzo dobre (przez chwilę) hamulce. To niestety był mój wieczny problem, ponieważ bardzo szybko się różne zestawy męczyły w moim towarzystwie. Ostatecznie najlepszy, ale nie idealny zestaw ogarnięty został z hamulcesklep.pl. Tarcze Zimmerman i klocki Galfer Sport, które miały nie piszczeć. Niestety te też zeszkliłem i ostatecznie na aucie z przodu wylądowały żółte EBC za milion złotych, ale uważam, że było warto. Czucie hamulca było o niebo lepsze i skuteczność przy kolejnych hamowaniach z dużej prędkości także się poprawiła.

Bagażnik nie jest największy, ale jak ktoś nie przewozi zawodowo węgla tylko laptopa i kabinówkę to z pewnością mu starczy. Ba, nawet stelaż od wózka i gondolę idzie do niego zapakować, tylko trzeba zabrać leki na uspokojenie. Fotele nawet na długiej trasie są wygodne, muzyczka pięknie gra, światła skuteczne i komfortowo się śmiga w nocy i co więcej mogę powiedzieć? Rozpędza się do licznikowych 264 km/h. Powinien jak to TSI spalać olej, a spalał raptem 0,8 litra na 12 000 km. Żyć nie umierać. Ogólnie oceniam Golfa na piątkę, mimo, że to siódemka (hehe), szczególnie, że w długim okresie okazał się naprawdę niezawodnym autem, a co za tym idzie nie zrujnował mnie jeśli chodzi o serwisowanie. Dziękuję Golfiku :* To był świetny czas! Dzisiaj po roku z dużo większym i mocniejszym samochodem przyznam, trochę tęsknię za zwinnością hot hatcha.

Related Blogs